Czy można być „zbyt asertywnym”?
Kilkukrotnie zdarzyło mi się słyszeć „Pani jest za bardzo asertywna” albo „on jest przesadnie asertywny”. Nawet wyszukiwarka Google wymienia hasło „nadmierna asertywność” w podpowiedziach, co oznacza, że ludzie poszukują wyjaśnienia dla tego zjawiska. Tylko… czy faktycznie poszukują właściwie? A dokładniej, czy istnieje coś takiego jak nadmierna asertywność?
Zacznijmy od tego, czym w ogóle jest asertywność. Najczęściej definiuje się ją jako zespół zachowań interpersonalnych, wyrażających uczucia, postawy, życzenia, opinie lub prawa danej osoby w sposób bezpośredni, stanowczy, uczciwy, a jednocześnie respektujący uczucia, postawy, życzenia, prawa innej osoby (osób).
Przyjrzyjmy się teraz elementom asertywności.
Bezpośredniość. Wyrażanie swoich uczuć opinii, postaw i potrzeb w sposób bezpośredni oznacza, że nie ukrywamy ich, nie manipulujemy – to co chcemy wyrazić jest jasne i oczywiste. Nie udajemy, nie używamy eufemizmów, półsłówek czy dwuznaczności, płaszczyków albo „ściemy”, nie prowokujemy domysłów i nie zmuszamy nikogo, by zgadywał, o co nam właściwie chodzi. Komunikujemy wprost – dajemy wyraźną, zrozumiałą informację i dbamy o to, by została ona zrozumiana zgodnie z naszą intencją.
Stanowczość. Sztandarowa na polskim rynku pozycja o asertywności Marii Król-Fijewskiej nosi tytuł „Stanowczo, łagodnie, bez lęku”. W asertywności stanowczość oznacza z jednej strony zdecydowaną postawę oraz niezłomne przekonanie do tego, co wyrażamy, z drugiej jednak nieagresywne, spokojne, taktowne zachowanie i konstruktywne komunikaty, wypowiadane łagodnym, a zarazem silnym tonem. Zdecydowanie, ale nie uparcie, głośno, ale bez krzyku, pewnie, ale bez megalomanii. Tak właśnie dla potrzeb asertywności rozumiemy stanowczość.
Uczciwość. Uczciwie wyrażone emocje, życzenia czy postawy są wolne od manipulacji. Wyrażamy to, co naprawdę myślimy, a jeśli nie chcemy czegoś ujawnić… nie ujawniamy. Zachowujemy to dla siebie, w żaden sposób nie dając drugiej stronie odczuć, że mówimy coś innego, niż myślimy. W żaden! Uczciwość oznacza również to, że zachowujemy sensowną równowagę pomiędzy uprzejmością a szczerością, konwenansami a zdrowym egoizmem – nie boimy się wyrażać tego, co może być niepopularne, inne niż u wszystkich, przykre, nieakceptowane. Pod jednym warunkiem…
Szacunek. Szacunek dla uczuć, postaw, życzeń i praw drugiej strony to ten element, bez którego bezpośredniość można nazwać tupetem, stanowczość – uporem albo agresją, a uczciwość – przesadą. Szacunek wyraża się w tym, iż mając na uwadze własne prawa, w pełni akceptuje się prawa drugiej strony, okazuje się dla nich zrozumienie, stawia się je z własnymi na równi. Granicą praw jednej osoby jest moment w którym napotyka na granicę drugiej osoby i respektuje ją taką, jaką jest. Szacunek ten wyraża się poprzez sposób komunikowania – nie oskarżamy, nie wzbudzamy poczucia winy, nie ośmieszamy tego, kto różni się od nas opinią czy dążeniami. Wyraża się też w próbie zrozumienia i zaakceptowania tej odmienności, w zamian za próbę przeforsowania swojego zdania, przekonywania na siłę i „urabiania na swój obraz i podobieństwo”. Szanowanie praw innych oznacza również, że czasami nadajemy im wyższą wartość, niż nasze własne, poświęcamy odrobinę, odpuszczamy, pozwalamy, by prawa drugiej strony w danym momencie stały się ważniejsze. Jeśli jest to nasz wybór, jeśli świadomie przyjmujemy jego konsekwencje, nie obarczając nimi drugiej strony – nadal pozostaniemy asertywni.
Zastanówmy się… czy rozumiejąc poszczególne elementy w taki właśnie sposób, możemy „przedobrzyć”? Czy da się być nadmiernie bezpośrednim, przesadnie stanowczym, wygórowanie uczciwym lub szanować za bardzo?
Moim zdaniem – nie. Wszystko, co można określić nadmiarem w którymkolwiek z tych elementów będzie oznaczało tak naprawdę jego wypaczenie, a zatem – wypaczenie własnej asertywności. A wypaczona asertywność nie istnieje, przestaje być asertywnością, a staje się manipulacją, agresją, nachalnością, uporem, bezmyślnością. Tak dzieje się również wtedy, gdy poddajemy się „przymusowi” asertywności, społecznej presji, która każe nam być asertywnymi za wszelką cenę, przekonaniu, że zawsze i wszędzie muszę bronić swoich praw. I nawet nie zauważamy, jak łamiemy tym jedno z nich – prawo do wolnego wyboru. Bo asertywność jest wyborem. Asertywność z musu lub obowiązku… nie jest asertywnością.
Oczywiście może być i tak (i ośmielam się twierdzić, że bywa tak całkiem często), że pomimo naszych szczerych i uczciwych intencji, nie zostaniemy właściwie zrozumiani, nasze zachowanie ktoś odczyta jako manipulacyjne, agresywne, napastliwe itd. I nazwie to nadmierną asertywnością. Jedni uczynią tak dlatego, że nie wiedzą, czym tak naprawdę jest asertywność, inni – bo nie spodoba im się to, co chcemy wyrazić, nie zgodzą się z nami, nie zaakceptują i nie będą sobie potrafili z tą sytuacją poradzić. Poczują się… pokonani, nie biorąc pod uwagę tego, że wcale nie chcieliśmy z nimi walczyć. Wszak, o ile w całości odpowiadamy za nasze intencje i zachowania, o tyle nie możemy odpowiadać, ani przewidzieć reakcji i wrażeń drugiej strony. Możemy wyjść im naprzeciw, spróbować zrozumieć, ale nie możemy ich kontrolować. Niezależnie od tego, jak nasza asertywna reakcja została odebrana, jeśli możemy sami sobie z całym przekonaniem powiedzieć – byłem bezpośredni, uczciwy, stanowczy, ale nie chciałem urazić drugiej strony – nadal jesteśmy asertywni. Nie „za bardzo” asertywni, choć na pewno… bardziej niż nasz rozmówca.
Podsumowując –trzy możliwości. Albo ten, o kim mówi się, że jest nadmiernie asertywny jest w rzeczywistości agresorem lub manipulantem. Albo też jest zwyczajnie asertywny, jednak bardziej niż inni, którzy nie potrafią sobie z jego asertywnością poradzić. Możliwe też, że chce być asertywny za wszelką cenę, ale dobrze poznał tylko techniczną stronę, nie zaś podstawy asertywności jako postawy.
Autor: Magdalena Kot